Dobry wieczór

Tutaj kierujcie pytania do mnie, na które postaram się odpowiedzieć w miarę możliwości.

Dobry wieczór

Postprzez thrumargot Pn, 01.06.2009 21:19

Dzień dobry Pani Krystyno.
Pisałam Pani kiedyś , ze Pani rolą w "Pestce" przypomina mi Pani mnie samą. Tak doskonale wiem co czuła Pani bohaterka - Agata. Ja zupełnie się pogubiłam w swoim życiu. W moim życiu jest Kuba, Kuba który ma żonę ( z którą chce się rozwieśc, od któej się wyprowadził nim mnie poznał...), człowiek którego tak lubię...
Ja mam 30 lat, nie mam męża, dziecka. Moje życie to moja działalność społeczna, moja praca w kancelarii notarialnej, mój doktorat na Uniwersytecie Warszawskim...Ale brakuje mi kogoś dla kogo bym była całym światem. Tak pieknie powiedziała Pani o swoim mężu - że to człowiek, ktory jako jedyny nigdy w życiu Pani nie zawiódł. Tak bym chciała móc o Kimś tak powiedzieć...Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek z Kubą porozmawiam tak zwyczajnie.. Tak dużo zostało powiedziane, że rozwiązanie, które wybrał, będzie łatwiejsze i prostsze , ale tak nie jest... Dużo się wydarzyło między nami w ostatnich dniach( powiedział, ze przecież nie jesteśmy razem, ale to ze mną czas spędza, rozmawia, pije wino, przytula, daje tulipany w zimie...)Na początku naszej znajomości myślałam, że to będzie namiętność, która jak fajerwerki rozbłyska tysiącem kolorowych ogni. Nie przewidziałam, że gdzieś tam w kąciku tego czai się coś innego . To zamieniło to w trwający wieczność spektakl pełen cudownych uniesień. Byłam z Nim szczęśliwa.
Tak byłam, chociaż wiedziałam, że nigdy nie będę szczęśliwa do końca. Jego serce było rozdarte na dwie połowy, z których chyba tylko jedna należała do mnie. Drugą oddał komuś innemu. Ale mimo wszystko to był cudowny związek, zbudowany na wszystkim co najpiękniejsze. Jednak trzeba było od razu mi za te chwile szczęścia odpokutować. Marzyłam o każdej chwili w jego ramionach, tęsknota sięgała nieba, a słone łzy boleśnie poraniły policzki. Nieraz już próbowałam zapomnieć, zawsze jednak przypominały mi się chwile spędzone w jego towarzystwie. Nie umiem jednak tak łatwo zapomnieć...Dlaczego każdy dzień bez Niego jest taki smutny. On maswszystko – zgiełk życia codziennego, bezpieczne uporządkowane życie, w którym wszystko jest przewidywalne, każdy dzień, każdy gest, każde słowo. Chyba do niedawna miał też mnie – taki cichy kącik jakby drugie ciepłe kapcie czekające w przedpokoju. Doskonale wiem, że nigdy nie wygram z jego uczuciami. Czasami bardzo cierpiałam jak był smutny, wylewałam wiadra łez tak ciężkich
i gorących, że aż paliły moją duszę. Przeklinałam samą siebie, obrzucałam błotem, próbowałam to co czuję- zdeptać jak niedopałek papierosa. A jednak wciąż brakuje mi sił, by się wyrzec tego co czuję i najzwyczajniej w świecie zapomnieć. Już nie czekać, nie myśleć, nie tęsknić do jego oczu bardziej niebieskich niż same niebo...Teraz już chyba klamka zapadła, bo nie jesteśmy razem.
To co czuję odurza, oślepia, nie daje szansy na dobre zakończenie. Bardzo trudne jest to co czuję. Wymaga wielu wyrzeczeń, uczy pokornej cierpliwości i każe tęsknićdo bólu. Kiedyś było warto, bo potem przychodziło spełnienie. Był on i świat stawał się najpiękniejszym snem. Tylko że ja nadal myślę o kolejnym deszczowym dniu, najzwyklejszych wtorkach, czwartkach, poniedziałkach, kiedy będę jeść w pośpiechu śniadanie, żeby nie spóźnić się do pracy. Nie zależy mi na karierze, pieniądze też niewiele dla mnie znaczą. Marzę tylko
o jednym – budzić się w jego ramionach. Zniosę każdy ból, jaki przyniesie to uczucie, każde cierpienie i smutek. Nadal mam nadzieję, że będę mogła czekać na chwilew tych ramionach, kiedy znowu stanę się szczęśliwa...Kolekcjonuję wspomnienia. Zbieram jak muszelki na plaży, dokładam jedno do drugiego, chowam głęboko w zakamarkach pamięci. W myślach buduję wszystko jeszcze raz od początku, w miejscu zapomnianym przez ludzi. Tam nie ma drzwi, a w maleńkich oknach zamiast firanek wiszą pajęczyny utkane z moich niespełnionych marzeń..Odkąd go poznałam, zawsze opowiadał mi o prawdzie. O prawdziew nauce, w życiu, wszędzie. Wydaje mi się, że wszystko było prawdziwe. Dlatego wierzę, że mnie zrozumie. Zrozumie, że nie mogę tak dalej żyć. Dopóki miałam go u swojego boku, nic nie mogło mnie złamać, byłam w stanie pokonać każdą przeszkodę. Teraz, kiedy zostałam sama, nie wiem, jak dalej mam żyć. Podarował mi coś, co nawet trudno nazwać. Poruszył we mnie coś, o istnieniu czego nawet nie wiedziałam. Teraz to co się działo między nami, niestety staje się już tylko wspomnieniem. Pamiętam, jak mówiłmi, żebym się nie bała. I nie bałam się niczego, ani ziemi, ani nieba, ani ognia, ani wody, ani powietrza –tego wszystkiego, bo był obok, bo poza nim nie było świata, ani wody, ani ognia, ani powietrza. Dawał mi poczucie, że jestem dla niego ważna i że wszystko, co robię, ma dla niego znaczenie. Takie coś zdarza się tylko w filmach. Dawał mi samego siebie, a ja niczego nie chciałam w zamian.Nic zupełnie. Żadnych obietnic, żadnych przyrzeczeń. Po prostu dawał mi pewność, że będzie. Dawał mi poczucie, że jestem dla niego ważna...
A teraz czuję się skreślona jak bezwartościowy przedmiot. Im dłużej myślę o nas, tym bardziej wydaje mi się, że to ja popełniłam błąd. Może za wiele sobie obiecywałam po tym wszystkim? Dla mnie to był znak, że traktuje poważnie nas i naszą znajomość. Byłam szczęśliwa i chciałam, abyś i on był szczęśliwy. Zrobiłabym dla niego wszystko, wiedział o tym prawda? Zdawało mi się , że tak już będzie. Może zaczęło mi za bardzo zależeć? Może zraziło go to, że byłam zbyt opiekuńcza? Nie wierzę, że w ogóle mu mnie nie brakuje...Najważniejsze jest dla mnie to, żebyśmy umieli się słuchać nawzajem, bo jeżeli chce się zrozumieć ludzi i być szczęśliwym, to trzeba starać się usłyszeć to, czego nigdy nie mówią i być może nigdy by nie powiedzieli......Przyznaję. Na początku postanowiłam, że lepiej by było, gdyby o niczym nie wiedział ,ale emocje oraz upływający czas wpłynęły na zmianę mojej decyzji...I nie jestem do końca przekonana o jej słuszności. Być może jest to kolejne i impulsywne działanie. Impulsywne? Nie, chyba raczej nie, skoro jestem w stanie, w jakim jestem już kolejny dzień. Być może ten list będzie dla mnie czymś w rodzaju terapii. Bo jak inaczej mam go nazwać?Jak wyleczyć się z myślenia o nim? To boli...Boli i nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że człowiekowi może tak zależeć na drugim człowieku. To nieprawda, że czas leczy rany. Nie w moim przypadku...Ze mną jest zupełnie przeciwnie...Upływające dni powiększają a raczej pogłębiają to, co do niego czuję. Ja nie mogę o tym wszystkim tak łatwo zapomnieć. Tyle rzeczy nie rozumiem. Właściwie nic z tego, co się teraz dzieje wokół mnie nie rozumiem. A on chyba przeszedł nad tym wszystkim do porządku dziennego. Nie wiem czemu tak nagle odsunął się ode mnie. Nawet nie wie, jaki to sprawiło mi ból. Hmmm...Być może już o mnie nie myśli. Trudno...Niech i tak się stanie. Wcześniej napisałam do niego tyle listów. Oczywiście wszystkie spaliłam. Myślałam, że kiedyś je dostanie i przeczyta jeden po drugim. Albo poprosi , żebym to ja zrobiła przy świetle księżyca. Ale jednak stało się inaczej, bo bałam się...Pisałam je o różnych porach. Tyle było w nich niepewności, radości, szczęścia, smutku. Zawierały w sobie opis tego, co ewaluowało we mnie z dnia na dzień... Co narastało z godziny na godzinę...Co uszczęśliwiało (albo smuciło) mnie z upływem kolejnych minut...Naprawdę nie potrafię go przekonać, że chce z nim być . To vis maior, siły wyższe, które sprawiły, że...Czas jest zawsze tym egzaminatorem przed którym nie ostać się żadna złuda, zaślepienie. Myślałam, że z czasem o tym wszystkim zapomnę, a jednak nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie. Niech mi ktoś wytłumaczy, dlaczego tak się dzieje. Wydaje mi się, że prawdą jest to, iż swojego serca nie opróżnisz – co raz do niego wpadło, zostaje w nim na zawsze, na wieki.
Kiedy go bliżej poznałam, od razu wydał mi się inny niż pozostali. Rewelacyjnie mi się ze nim rozmawiało, spędzało czas. Od razu polubiłam jego towarzystwo. Ciągle powtarzałam sobie pytanie „Czy mężczyzna- ideał istnieje naprawdę?”Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje w rzeczywistości, że znalazłam kogoś, kogo poszukiwałam przez całe swoje dotychczasowe życie. Imponował mi swoim podejściem do życia, swoją wrażliwością i dobrocią. Cieszyłam się, że mam obok siebie kogoś, kto mnie chronił, przy kim czułam się bezpieczna. Ciągle mam przed oczami jego oczy. Chciałabym, żeby mnie przytulił i żeby było jak kiedyś. Teraz nie mogę się na niczym skupić, cały czas myślę, co tak naprawdę się stało. Nie ma dnia, godziny, minuty, abym o tym nie myślała. Czasami myślę, że został celowo postawiony na mojej drodze, żebym zapomniała o wszystkim co było złe w moim życiu. Dzięki niemu odkryłam, że jestem zdolna do głębszych uczuć. Zrozumiałam, że mogę być szczęśliwa, zatracić się szczerze, gorąco, całym sercem...Teraz wiem, że prawdziwa przyjaźń między mężczyzną a kobietą istnieje. A ja od tylu lat szukałam odpowiedzi na nurtujące mnie pytanie... Tak, istnieje i teraz wiem, co czuje człowiek, który prawdziwie oddany jest drugiemu człowiekowi. Tylko dlaczego nieodzownym elementem jest cierpienie? To co czuję, jest głęboko schowane w moim sercu, gdzie pozostanie. Moje myśli będą zawsze z nim . Gdziekolwiek będzie, życzę mu szczęścia, ale nie tego szczęścia, które można kupić, odcinając się od świata, nie tego które można zdobyć, poświęcając marzenia dla wygodnego życia. Życzę szczęścia płynącego z robienia tego, co potrafi robić najlepiej, płynącego z podjęcia ryzyka próbowania. Ryzyka dawania. Ryzyka kochania...
Chciałabym Pani jednak jeszcze opowiedzieć pewną historię Jest o pewnej dziewczynie. Myślę, że się Pani domyśli o kim Była sobie dziewczyna, niezbyt piękna, ale za to romantyczna, spokojna, delikatna. Nigdy nie miała powodzenia u płci przeciwnej. Jej życie nie było lekkie już od chwili urodzenia. Przyszła na świat w pewne mroźne zimowe niedzielne popołudnie – tydzień po planowanym terminie i od razu trafiła do inkubatora. Była zapętlona pępowiną i jeszcze moment, a było by za późno, bo by się po prostu udusiła. Potem miała bardzo poważną operację bioder, co spowodowało, że w późniejszych latach miała je szersze od koleżanek. Kiedy skończyła dwa lata, rodzice postanowili posłać ją do przedszkola, a następnie do zerówki, żeby wcześniej miała kontakt z innymi dziećmi. Gdy była w piątej klasie podstawówki, zmieniła otoczenie. Wyprowadziła się razem z rodzicami i młodszym bratem do sąsiedniego miasteczka. Wtedy zaczął się w jej życiu okres nieuniknionych napięć, stresów, upokorzeń - jako że była od klasy o rok młodsza, co w rozumieniu uczniów oznaczało jedno głupia małolata. Na dodatek była zdolna i świetnie się uczyła, co potęgowało złość. Jej szkolni koledzy w niczym nie przypominali towarzyszy z dzieciństwa, z którymi dorastała. Nie odwiedzali jej, nie przesiadywali z nią godzinami –
wręcz przeciwnie. Dokuczali, szydzili albo po prostu ją bili (niejednokrotnie w twarz). Miała coś w rodzaju fobii na tym punkcie. Kilka razy poskarżyła się wychowawczyni. Ale ta nie umiała(a może nie chciała?) właściwie zareagować. Przestała się więc skarżyć, zacisnęła zęby i starała się przejść nad tym do porządku dziennego. Rozmowy z rodzicami też nic nie dały. Chciała wrócić do poprzedniego środowiska, ale rodzice nawet nie chcieli o tym słyszeć. Mówili, że musi się przyzwyczaić do klasy i że wkrótce będzie lepiej. Ale nie było...To wszystko tylko bardzo pogorszyło sytuację, która już i tak była napięta. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Nabawiła się nerwicy. Przed każdą wypowiedzią denerwowała się i trzęsła jak galaretka. To potęgowało szyderstwa pod jej adresem.Dziewczyna ta od zawsze interesowała się książkami, poezją.
Kiedy wracała po lekcjach do domu, zamykała się w swoim maleńkim pokoiku i czytała, czytała,czytała. W ten sposób uciekała od swoich problemów. Nie można jej było odciągnąć od książek. Miała swój mały świat, do którego nikogo nie wpuszczała.Gdy rodzice sprawili jej psa, wreszcie miała przyjaciela. Spędzała z nim
każdą chwilę, chodziła na spacery. Powierzała mu wszystkie swoje troski, kłopoty, obawy, lęki. Wiedziała, że on ją nigdy nie zdradzi. Jej rówieśniczki latały na imprezy, umawiały się z chłopakami, zmieniały ciuchy, a ona uczyła się całymi dniami, pisała, czytała. Ale czuła się coraz bardziej samotna. Tęskniła za chwilą, gdy pozna jakiegoś chłopaka, który ją polubi, a nie będzie zwracał uwagi na fakt, że jest młodsza, troszkę bardziej zaokrąglona. Była jednak bardzo nieśmiała. Z zazdrością patrzyła na pary przychodzące na szkolne dyskoteki, na dziewczyny,które otoczone były wianuszkiem wielbicieli. Skończyła z wyróżnieniem podstawówkę. Odczuła nieopisaną ulgę. Wierzyła, że teraz już będzie lepiej w jej życiu.
Zaczęła się szkoła średnia. Dostała się do niej bez problemu. Od początku się uczyła, pochłaniała dziesiątki książek. Myślała, że jest dobra. Celowała wysoko i okazało się, że nie jest tak kolorowo. Nigdy wcześniej nie miała problemów z historią (zresztą to był jej najukochańszy przedmiot), teraz się zaczęły. Wychowawczyni nie znosiła dziewczyny i na każdym kroku starała się udowodnić, że dziewczyna nie ma racji. O mały włos i była by zagrożona z tego przedmiotu!Skończyło się jedynie na pogróżkach. Ale dziewczyna się zaparła i postanowiła udowodnić, że jest dobra. Jednak udało się jej tego dokonać dopiero w czwartej klasie tuż przed maturą, którą zdawała oczywiście z historii. Pokonała swoją wrodzoną nieśmiałość. Zgłosiła swoją kandydaturę do samorządu szkolnego . Gdy usłyszała, że została vice-przewodniczącą szkoły, rozpierała ją duma, że to ona – mało komu wcześniej znana – nieznana pierwszoklasistka zaszła tak daleko. Wreszcie poznała mężczyznę. Pokochał ją ( tak jej się przynajmniej wydawało), a ona jego – taką pierwszą prawdziwą miłością. Podziwiał ją. Imponowała mu wiedzą,oczytaniem, dobrym ciepłym sercem. Byli ze sobą cztery lata. Kiedy się rozstawali, powiedział, że zawsze będzie Kimś w jego życiu, że nigdy jej nie zapomni. Ona była wtedy tuż przed egzaminami wstępnymi na studia. Niestety nie dostała się na wymarzone studia dzienne. Na szczęście została przyjęta na ten sam wydział prestiżowej uczelni, tyle że na studia zaoczne. Marzyła o tym od dziecka, żeby być prawnikiem, pomagać innym ludziom. Uczyła się całymi dniami. Uparcie dążyła do tego, żeby pozaliczać wszystko w terminie. Nie wiadomo dlaczego czas spędzała sama. Nigdzie nie była zapraszana, tak naprawdę z nikim nie utrzymywała bliższych kontaktów. Owszem pojawiło się w jej życiu kilka przelotnych flirtów, ale nie było to nic trwałego. Jednego z tych mężczyzn zastała w łóżku z inną dziewczyn! I to jej koleżanką! W trakcie drugiego roku studiów poznała mężczyznę. Był od niej sporo starszy - pan architekt. Do dziś się zastanawia, czy coś było między nimi, co sprawiło, że spędzali ze sobą czas. Może to jego determinacja? Może to ona usilnie szukała kogoś, kto ją wreszcie pokocha, kto da jej szczęście? A może nie chciała być dłużej sama??? Tak naprawdę to ciągle czekała na tego jedynego, wymarzonego księcia z bajki. Wiedziała, że osoba, z którą się widywała, mogłaby zapewnić jej przyszłość. Jarek cenił w niej wrażliwość, ciepło, naturalność. On namawiał ją na współżycie, ale ona odmawiała. Mówiła, że nie jest na "to" jeszcze gotowa, że będą mieli czas na seks później. Chciała, żeby zabliźniły się rany z przeszłości, o których chciała zapomnieć. Było mu ciężko- widziała to,ale paraliżujący ją strach był silniejszy. Kończyła drugi rok. Myślała, że teraz już będzie łatwiej, ale przeliczyła się. Przed wakacjami oblała egzamin z najtrudniejszego przedmiotu na studiach - z prawa cywilnego. Powtarzał jej, że zda. Wiedziała, że on potrzebuje odpoczynku po ciężkim roku pracy nad projektami na konkursy międzynarodowe.
Stwierdziła, że powinien wyjechać gdzieś bez niej na parę dni. Najpierw się wzbraniał, mówił, że chce z nią przetrzymać ten najgorszy okres. Namawiała go. Mówiła, że będzie się uczyć prawa cywilnego, że te trzy tygodnie jakoś zlecą, że wyjadą na dłużej jak tylko zda ten egzamin. Zdecydował się. Zaplanowali jeszcze remont jego mieszkania,które odziedziczył po babci. To mieli zrobić jak wróci. Obiecał pisać i dzwonić, ale zrobił to jeden jedyny raz – zaraz po przyjeździe. Później jego telefon komórkowy był cały czas wyłączony... Odzywała się tylko poczta głosowa. Nagrywała się dziesiątki razy, ale on milczał. Denerwowała się. Bała się, że coś się złego stało, że coś się mogło wydarzyć tam 600 kilometrów od niej...Wreszcie przyjechał. Wyszła po niego na dworzec. A on? Rzucił tylko zdawkowe Cześć, żadnego uśmiechu, jakby była dla niego kompletnie obcą osobą, a nie kobietą, z którą rzekomo planował wspólne życie. Wytłumaczył się zmęczeniem po podróży. Starała się mu uwierzyć, ale coś jej mówiło, że jest inaczej. Powiedział, że teraz będą musieli bardzo ograniczyć spotkania, bo on robi projekt teatru w Kopenhadze na bardzo ważny konkurs, a ona musi to zrozumieć. Przez kilka następnych tygodni widywali się sporadycznie. Wreszcie zdecydowała, ze muszą porozmawiać. Miała już dosyć takiego traktowania. Zapytała, co się z nimi dzieje. Odparł, że nic. Usłyszała zdziwienie w jego głosie. Stwierdziła, że postawi wszystko na jedną kartę i zaryzykuje pytanie. Odważyła się mu je zadać - zapytała prosto z mostu, czy jest ktoś oprócz niej w jego życiu. I co usłyszała? On poznał nad morzem dziewczynę, że się w niej zakochał i że...będą mieli dziecko! Pocieszałam ją, ale kompletnie nic do niej nie docierało. Widziałam, jak było jej przykro. Zastanawiała się, co było gdyby mu nie pozwoliła wyjechać. Zastanawiała się, co było by gdyby mu nie zadała pytania. Czy miałby odwagę się przyznać?...Zamknęła się w sobie, milczała. Przestała się uśmiechać. Wszyscy zastanawiali się, co się z nią stało. A egzamin oblała. Powtarzała rok. Potem drugi. Nie mogła się wziąć w garść. Całymi dniami siedziała w domu, odsunęła się od garstki znajomych. Nie umiałam jej pomóc. Uważała, że jest beznadziejna. Mówiła, że to los ją ukarał, zadrwił z niej. A przecież było inaczej. Myślała ciągle o księciu z bajki na białym koniu, na którego czekała. Powoli oswajała się z myślą, że jest zupełnie sama. Owszem spotkała wtedy brata bliźniaka. Myślała, że jest inny. Paweł pracował jako informatyk w krakowskiej Motoroli i wydawało się jej, że w niczym nie przypominał Jarka. Spędzali ze sobą wieczory. Wiedziała, że jest to znajomość bez przyszłości, bo on miał wkrótce wyjechać na roczne stypendium do Danii, ale nie chciała być sama. Kiedy wyjechał, wiedziała, że już nie wróci. Zauważyła, że ma coraz mniej znajomych. Jednak przyjaciele zawsze byli przy niej.Gdy spotykała się z Łukaszem, wiedziała, że ten związek długo nie potrwa. Łukaszowi chodziło tylko o jedno, o czym dowiedziała się dużo później. Chciał się dzięki jej rodzinie „ustawić”, wejść w rodzinę prawniczą i zostać notariuszem. Na szczęście w porę przejrzała jego zamiary. Rozstali się tuż przed Bożym Narodzeniem.Potem długo była sama. Pewnego dnia w fundacji ”Mam Marzenie” poznała Zbyszka. Był od niej pięć lat młodszy. Wydawało się jej, że mu się podoba. Zaczęli się spotykać. Jednak ten związek to był związek-koszmar. On wymuszał od niej nie tylko pieniądze, ale także i seks. Kiedy nie chciała sie mu podporządkowywać, po prostu stosował metody siłowe. Groził jej. Kazał jej napisać mu pracę licencjacką dla niego i jego kolegów. Oczywiście nie za pieniądze. Zrobiła to, bo się po prostu go bała. Z czasem okazało się, że on handluje narkotykami. Nic nie zmieniło się, kiedy zostawił ją w Walentynki...
Pamiętnego styczniowego dnia organizowała ze znajomymi akcje krwiodawstwa na krakowskim rynku. On robił tam zdjęcia. Podeszła do niego i zaprosiła na honorowe oddawanie krwi...I tak to się wszystko zaczęło. Chciałam z nim być. Zależało jej na nim, ale czegoś ciągle się bała. Chciała, żeby był szczęśliwy. Chciała mu dać wszystko co najlepsze, oddać całą siebie, byle tylko z nim być. Jednak im więcej myślała o nich, tym bardziej się bała, czy ma prawo burzyć jego świat tak poukładany, w którym chyba nie było dla niej miejsca... Minęliśmy się w czasie. Może to on urodził się troche za wcześnie, może ja trochę za późno. A jednak się spotkaliśmy. I każde z nas stanęło przed wyborem. Marzenie i rzeczywistośc. On i ja. Zawsze będe nosic jego obraz pod powiekami...
thrumargot
 
Posty: 3
Dołączył(a): Wt, 05.05.2009 14:03

Powrót do Korespondencja