Poniedziałek

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

Poniedziałek

Postprzez Marek Jastrząb N, 19.08.2012 00:57

Impuls, by zobaczyć, co zmieniło się w mieście, zaskoczył go. Dawno już niczego nie pragnął i do niczego nie dążył; obrzydło mu rozumienie ludzi, którzy nie odpłacali mu tym samym: nie odwzajemniali mu się bodaj minimalną próbą wniknięcia w jego charakter.
*
Przemieszkiwał hen, pod samiuśkim lasem, za docierającym i tu, niekiedy cichym, a niekiedy natarczywym echem życia, w miejscu idealnym dla mizantropów, co miało swoje niewątpliwe plusy i minusy. Minusów jednak było mniej, gdyż ze względu na odległość i trud, z jakim pokonywało się dystans uwalniający go od metropolii, w odosobnieniu tym czuł się lepiej niż ci, co do niego trafiali.

Dziękował więc za spadkową chatynkę, za istny pałac umożliwiający mu powrót z wiecznego rozdrażnienia. Przedtem nie troszczył się o dom, nie poświęcał mu czasu, lecz gdy go odziedziczył, kiedy stał się kawałkiem podpiwniczonego dostatku, nie było rzeczy, której by dla niego nie zrobił. Zdał sobie sprawę, że poprzednio prowadził jedwabne życie idioty: osobistości przegranej. Do wszystkiego się przyczepiał, chciał o wszystkim decydować, na wszystko mieć wpływ, nie cierpiał krzyków, podniesionych głosów, nawet szeptów nie w porę.

Teraz mało co go interesowało. Chował się przed problemami, które przestawały rozwijać się zgodnie z jego przewidywaniem. Był z nich wyłączony, na krańcu tego, co go jeszcze pasjonowało. Zakończył w sobie pewien maniakalny etap doświadczeń i rozpoczął nowy: element porzuconej rzeczywistości. Wcześniej zaperzał się, a kiedy się wykrzyczał, przechodziło mu całe to napięcie i zaczynał z innej beczki. Potulny, uwolniony od zalewającej go krwi, wnikał we własny świat, by, coraz rzadziej i coraz bardziej niechętnie, pokazywać się na zewnątrz.

A dzisiaj? Przyznawał się do swojej niecierpliwości: uwidoczniona i znana prawda o niej była zaledwie fragmentem, częścią niewyznanej i obiektywnej, wyimkiem prawdy z pewnością nie tłumaczącym go z zacietrzewienia, z rozdrażnionego, cholerycznego reagowania na otoczenie.

Tak o nim myślano, a on, z różnych przyczyn, nie chciał zmieniać im krzywdzącej go opinii; bo choć gdy po chwili niekontrolowanego wybuchu, miotania najgorszymi cholerami, a czasem, nie trzymającymi się kupy oskarżeniami - przenosił się do swoich spraw, cichł i sprawiał wrażenie skruszonego.
*
Piątek nie budził w nim zaufania. Gdy, jak zwykle, uważał się za skończonego, przynosili mu telegram z przymusową propozycją wycieczki do miejsc znanych z rzeczywistego cierpienia, skierowanie do następnych zmartwień, dawano mu wolne od przyzwyczajenia do spoko.

W czwartki nie wychodził. Zasłaniał się reumatyzmem, kwękającą pamiątką po borowinie. W środę zdarzał mu się bezrobotny facet z elektrowni, wścibski i szalenie bystry w rozglądaniu się po jego chudobie, tu spojrzy, tam zajrzy i od razu wie, czy warto posiedzieć, wkupić się w jego przychylność, czy kto gdzie mu co da na drogę, do saszetki, czy do zrozumienia, blady jakiś, wymięty, no i te jego ręce.

Zaś w poniedziałek – w ten szewski czas, jak najbardziej; to był wymarzony dzień na przechadzki, dzień prawie że stykający się z niedzielą, jakkolwiek niedziela, to irytujący gwar, odświętny deptak: podstawowe komórki wyłażą ze swoich nor, przodem bachory, z tyłu szyja rodziny, nadęta, upierścieniona, w kokardach, żabotach i pretensjach.

Tu miał przestrzeń pełną świeżego powietrza, chciał, to spał, nie chciał, to szedł pod pachę ze świtem, w stronę jeziora, nad pobielaną ciecz wchodzącą w horyzont, przenikającą czas i gdy już tak napatrzył się do syta, podążał wzdłuż nasypu, w kierunku bagien rozrzuconych tu szczodrze.
*
Nie lubił jesieni. Jesień była dla niego za oślizłą porą roku: przenikliwe zimno, drobny deszczyk, wczesna ciemność, rześkie i mroczne wstawanie, były to przyczyny narodzin jego melancholii. Co innego wiosna.

Wiosna proponowała mu wycieczki do lasu i zroszone czystością barwy zieleni. Gdy czuł chandrę podobną do samotności, do braku nawiązania kontaktu z kimkolwiek, jedynym przed nią ratunkiem było podróżowanie po odległych epokach, wkraczanie w nieobecny czas przeżyć, chodzenie po czymś, co do teraz nazywał łąką.
*
Gdy tak szedł przed siebie, nie myśląc o niczym szczególnym, widok domu w środku polany sprawił, że jego nogi same skierowały go tam, gdzie ostatnio był z ładnych naście lat temu. Rozczulający widok szkraba z przeszłości, niespodziewanie nałożył się na chatkę z wesołą smużką dymu i widok ten zaczął wydłużać mu twarz, bo w miejscu, gdzie spodziewał się okna swojego pokoju i gdy niemal oczekiwał pojawienia się swojej piegowatej facjaty, zobaczył dziurę po nieistniejącej szybie, czeluść przybitą do dwóch skrzyżowanych dech, a na podwórzu, zamiast powiewającego ogona Czaka, drobną, roztrzęsioną maszkarę z ujadającej wściekłości; była tycim stworzonkiem wpisanym do encyklopedii pod hasłem pies.

Zaskoczyło go to uderzające podobieństwo do zwierząt; być może nagromadzona furia - wysusza, być może z mikrej i zjeżonej psiny, też kiedyś był tłusty brytan, a teraz została z niego skóra i kość.

Z szopy przy pompie wyszedł gruby knypek z siekierą gotową do strzału i omiótł go niezbyt przyjaznym wzrokiem. Ziewał, a w jego szczęce czarne pieńki grały w chowanego. W słońcu przemknęła bezcielesna postać, omamowy, dyszący chęcią zemsty goguś, podobny do nieznajomego. „I ten cię zawiódł, i on też jest twoim Brutusem, Brutusie” – szydził piesek. Miał wrażenie, jakby całym drgającym ciałkiem drwił z niego zawzięcie.

Zapragnął uciec przed jego ironią, schować się pod pierzynę, przenieść natrętną myśl w inny kres, znaleźć się w miejscu nieodwołalnej samotności, skąd mógłby wypatrywać siebie idącego łąką, i tak sobie gwarząc z marzeniami, po godzinie marszu, dotarł do tramwajowej pętli.

Wsiadł do pierwszego lepszego. Było czubato. W trakcie jazdy, barczysty jegomość z podgardlem perliczki, rozwalony na siedzeniu, beznamiętnym wejrzeniem smarował okno, a gdy, przed przystankiem, tramwaj nabierał szybkości, lub gdy zawadiacko przygrzewał na zakrętach, babina z paczką dwa razy większą niż ona, co moment, z uśmiechem proszącym o wybaczenie, lądowała mu na klapach jesionki.

Przyglądał się mu przez parę minut, a gdy się zorientował, że choć babina co i rusz trąca go paką w kark, cham w jesionce nie ma zamiaru wstać, jak obcęgami chwycił go w dwa palce za ucho i powiedział przyjaźnie: a ku ku!

Na krzaczastej wysokości brwi ukazał się jego obraz, odbite w szybie, zaparowane widmo i od tego momentu babina z paczką przestała być ważna. Był teraz dla siebie samoistnym źródłem rozpędzonych plotek, jej odszukaną skarbnicą i bezcenną kopalnią wiedzy, pudłem z utraconymi informacjami o minionych ludziach i fenomenach zdarzeń, on zaś czuł się nie tylko smętnym kronikarzem epizodów z historii, ale jej świadkiem, jej potwierdzeniem.

W nagłym porywie entuzjazmu, jednocześnie, omusnęły go te same, a mimo to różne, jasne przypomnienia ciemnych spraw, niewyjaśnionych, a bliskich, zapadłych w pamięć i bez wyraźnej przyczyny wynurzających się z niej, objawiających w drobiazgach, w gestach i poruszeniach głowy, w spojrzeniu z lustra, w tanecznym, wolnym od trosk przechadzaniu się po ulicy.

Owładnął nim ten sam, lecz odmienny sen: nieobecny, patrzył na zdejmowaną i układaną na mchu jesionkę, na buty kołysane wiatrem, na wywalony język.
Spoglądając poprzez okna, w skrzypiącym trakcie pożegnalnej jazdy przez osiedla, nieoczekiwanie obce, żyjące własnym, szokująco nowym rytmem, miał dziwaczne przekonanie: nie znalazł się tu na darmo.

Tramwaj, ze zgrzytem ulgi, zatrzymał się między przystankami. Zrozumiał, że jest to znak. Wysiadł, a babina demonstracyjnie klapnęła na opuszczone przez niego miejsce.
*
Szedł, nie mając pojęcia, dokąd. Nareszcie wydało mu się, że jest na miejscu. Zaciągnął się powietrzem i zakładając powróz pomyślał, że po raz pierwszy od lat nie musi się niczym przejmować i zamartwiać tym, co nastąpi później, gdyż to, co miało nadejść, już jest. I wiedział że nic gorszego już go nie spotka, bo najlepsze zdarzenia są już za nim, więc z rozbawieniem stwierdził: jutro też jest dzień.
Marek Jastrząb
 
Posty: 41
Dołączył(a): Cz, 16.08.2012 21:30

Luar Biasa Fortune Slot 88 Toko

Postprzez FrankJScott Wt, 31.08.2021 20:57

In reply to the man asking about permainan slot keberuntungan 88, slot online terbaik uk, slot demo gratis bermain pragmatis tanpa deposit, I highly recommend this luar biasa 396 slot situs or kasino slot online terbaik uk, slot online, disney slott paris, daftar situs slot online terbaik 2021, slot asiabet88 link alternatif, permainan slot keberuntungan 88, 777 ekonomi premium, ekonomi premium perawan 777-300er, and don't forget this membantu 396 slot halaman not to mention m asiabet88, situs judi slot online terbaik dan terpercaya no 1, nama asli game sloth judo, sogo slot 777 login, slot demo akun pragmatis aztec, situs slot star777, permainan mesin slot online yang membayar uang sungguhan, demo slot pragmatis sweet bonanza rupiah, and don't forget this luar biasa slot online situs which is also great. Also have a look at this luar biasa 396 slot situs as well as situs judi slot 396, basis terbaik game sloth judo, slot demo pragmatis, 88 mesin slot keberuntungan bermain gratis oleh bally di slotorama, badak slot freebet baru, slot keberuntungan 888, slot demo pragmatis aztec bonanza, kasino online tanpa kode bonus setoran september 2020, and don't forget this berguna luxury777 domain and slot 77777 gratis, slot online terbaik 2021, 777 peta kursi ekonomi premium, mesin slot online mana yang membayar terbaik, situs slot online terbaik dan terpercaya deposit pulsa tanpa potongan, apa slot terbaik untuk dimainkan di vegas, daftar slot sbobet88, permainan slot laksamana online gratis, for good measure. See more Luar Biasa Agen Pok 834d204
FrankJScott
 
Posty: 10058
Dołączył(a): Wt, 17.08.2021 23:30
Lokalizacja: Czech Gold Coin



Updated Product Site

Postprzez FrankJScott Pt, 09.02.2024 19:19

Please try Google before asking about Excellent Product Blog bee1a51
FrankJScott
 
Posty: 10058
Dołączył(a): Wt, 17.08.2021 23:30
Lokalizacja: Czech Gold Coin



Powrót do Wasza twórczość



cron