Nie wiem jak pozostali malkontenci i frustraci z tekstów Daniela Passenta i Leszka Żulińskiego, ale ja nie czuję się niegodziwcem i samolubem plującym na operetkowy system: na państwo skazujące mnie na bycie niedojdą. Prędzej odwrotnie: to państwo traktuje mnie jak wroga, odpluwa mnie i ciągle mi wmawia, że to, co mam na twarzy, nazywa się DESZCZ.
Zamiast w państwie, istnieję jako zbyteczny pacjent zapuszkowany w psychiatryku. Niby jestem u siebie, w swoim niepodległym kraju, ale w rzeczywistości pętam się po fabryce psychicznych odpadów, po zakładzie utylizacji logiki, po miejscu, w którym niedobitki mądrych ludzi chodzą w kaftanach po ścianach, a pieczę nad nimi sprawują Obywatele Przekręty, Szachraje i Spieprzacze.
To oni sprawiają, że tkwię w roli przygłupa, frajera o nierentownych poglądach, któremu sprzedaje się Kolumnę Zygmunta i który, jak to ze świniami bywa, nie wyje z wdzięczności, że dano mu po mordzie.
*
Jak tylko słyszę o pesymistach, straceńcach i histerykach, dusi mnie od parskania i palpitacji połączonych ze złorzeczeniem. A dławię się na myśl, że ostatni artykuł Andrzeja Waltera http://www.pisarze.pl/publicystyka/4645-andrzej-walter-los-frustratos.html i cyniczne filipiki pod spodem jego tekstu nie odnoszą skutku, bo przypominają zażarte rozmowy dziada z obrazem.
Nie spełniają warunków dzisiejszego dyskutowania, ponieważ wszystkie ich słowa adresowane są do niepiśmiennych i nieczytających niczego poza metką. My zaś, którzy sprzeciwiamy się lukrowaniu rzeczywistości, my, którzy jak Krystyna Habrat, Tomasz Sobieraj, Jan Smalewski czy Marek Różycki punktujemy zło, spotykamy się z nonszalanckimi odpowiedziami ludzi w rodzaju stana lub Krystyny numer dwa, osób zaprogramowanych na samozadowolenie wobec koślawych poczynań naszych rządzących. Na dodatek do tej kampanii przyłącza się dyspozycyjna zgraja żurnalistów piszących irytująco nieprawdziwe brednie.
Zakrzyczani, odesłani do skansenu dla rozczarowanych obecnymi zmianami na gorsze, przegrywamy kolejną walkę ze szpanerską plagą szarańczy i półświatłych pcheł; jakich nie użyjemy argumentów, wyjdziemy na awanturników. Zaś by tam na awanturników! To określenie jest wielce łagodne w porównaniu z takimi epitetami jak sobek, podlec, zapiekły wróg postępu.
Ponosimy klęskę, gdyż zniesmaczonych obecnym stanem państwa jest paru, a na wszelki głos w sprawie postępującego upadku przypada co najmniej legion zwolenników jego nędzy. Lecz prawdą też jest, że skoro kropla drąży i rozsadza beton, to protestujmy nadal, bo a nuż jakiś decydent tego szpitala pójdzie po rozum do głowy, szarpnie się na refleksję i w końcu pojmie, o czym piszemy... A jak już pojmie, to może zrozumie, że powinien zniknąć z naszego kraju. Mam więc nadzieję, że nie przestaniemy ich o tym przekonywać. Aż do skutku.
*
Państwo, to JA, mawiał pewien francuski mysikrólik. Teraz powiedzenie to uległo kasacji. Zostało poddane sofistycznej kosmetyce i mawia się, że państwo, to podatek. Tu zastrzeżenie: pogląd ten lansują lekkomyślne Alutki. Postaram się wyjaśnić, dlaczego tak sądzę.
Otóż w przerwach na załamywanie rąk oglądam serial familijny RODZINA ZASTĘPCZA. Nie będę streszczał, po jaką cholerę oglądam, dość, że jedną z bohaterek jest Pani Alutka, na pierwszy rzut oka kobieta przecudnej urody, natomiast na drugi - koszmarny babon; nawiedzony, rozpoetyzowany, odrealniony, pazerny na aplauz, jednym słowem wiotka idiotka uzależniona od zadawania szyku, bujania w obłokach i szybowania dwa metry nad ziemią. W związku z czym spoziera z góry i z pogardą na wszystkich pozostałych płożących się po serialowej rzeczywistości. Żywot przepędza pomiędzy wyniosłym zadzieraniem nosa, gryzmoleniem do szuflady (a właściwie do kufra), zadawaniem szyku i wychodzeniem na zakupowe polowania. Nawykła do rozrzutności, szastania cudzymi pieniędzmi i przebywania w atmosferze luksusu, nie wyobraża sobie siebie bez nich.
Oderwana od rzeczywistości, zanurzona w astralnych problemach, nie ma pojęcia o życiu innym, niż to, które wiedzie. Z tej przyczyny nie rozumie ludzi wegetujących w biedzie, borykających się z finansowymi kłopotami. Nie pojmuje, jak można nie mieć złotej czy platynowej karty, nieograniczonego kredytu, pięciu sypialń i trzech łazienek.
Spotykając znajomych sąsiadów obficie wyposażonych w ubóstwo, popada w osłupienie i zastanawia się, jak sobie radzą bez przepychu, a myśl, że mogłaby utracić osiągnięte, cieplarniane warunki egzystencji, wtłacza ją w przestrach. Broni się więc przed upadkiem uzyskanego szczebla materialnego, a zmianę miejsca na społecznej grzędzie traktuje niczym osobistą zniewagę; gdyby nie mąż finansujący jej kaprysy, siedziałaby na zasiłkowym garnuszku jakiegoś innego Pana Głuptaka.
Jednak zdarzają się chwile, kiedy żonkoś, realista, bogaty przemysłowiec, poczyna wierzgać: jawnie protestuje przeciwko nierealnym pomysłom cwaniary rujnującej go swoimi nieprzemyślanymi pomysłami. Lecz gdy zabiera się za argumentowanie, że nie da rady ich spełnić, błazeńska POETKA wyjeżdża mu ze szlochem i podkówkowymi minami.
Nie bez przyczyny mówię o kobiecinie, której słoń nadepnął na pióro. Przywodzi mi na myśl ludzi, z którymi polemizujemy. Którzy mają do nas pretensję, że nie podzielamy ich państwowotwórczego entuzjazmu. Mówię o zadurzonych w przeświadczeniu, że nie warto narzekać, a tym bardziej - niczego zmieniać, ponieważ jest im dobrze tylko wtedy, gdy innym jest źle.
Dzisiejsze państwo, to zbiorowisko wszechobecnych Alutek. Dalekich od rozsądku. Pozornie uduchowionych, ale w gruncie rzeczy aroganckich i gruboskórnych. Głuchych na dialog ze społeczeństwem. Dlatego są tak groźne i dlatego należy im się przeciwstawiać ze wszystkich sił i na każdym kroku.
Instytucje zajęte stwarzaniem pozorów doniosłości swojej pracy oraz personalnymi pojedynkami, czyli nasz kunktatorski rząd i niewydarzony sejm opanowane są przez tego typu kreatury, a wszystkie one dążą do jednego celu: utrzymania się przy władzy. Przeżyć w zdobycznym, obłowić się na państwowych posadach i nadal konsumować ponad stan, oto ich dewiza.
Nasze państwo jest dla nich prywatnym folwarkiem dostarczającym osobistych korzyści. Możemy mieć o to pretensję tylko do siebie, bo to my dokonaliśmy ich wyłonienia podczas wolnych i demokratycznych wyborów i to my teraz musimy naprawić własny błąd.