'Bez-barwnie' 4

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 21:57

Rozdział 4

Nowe miejsca zawsze mnie pociągały. Podróże, zwłaszcza długie, są rodzajem pewnej duchowej karmy, dającej nowe spojrzenie na moją zafajdaną rzeczywistość; ale jednocześnie stanowią oczyszczenie z zasiedzenia i marazmu codziennego otoczenia, które – czy tego chcę, czy nie – wsysa mnie powoli, ale z bezlitosnym uporem. Nic więc dziwnego, że wszelkie okazje, krótkich nawet wyjazdów, wykorzystuję bez zastanowienia. Człowiek ratuje się z tego życia jak może.
Pociąg telepał się wolno i monotonnie. Siedziałam ściśnięta na swoim, dzielnie wywalczonym, miejscu i ukradkiem przyglądałam się towarzyszom podróży. Przy drzwiach siedziała stara kobieta o rybim spojrzeniu, opuchniętych dłoniach. Wionęło od niej alkoholem i cebulą. Było też trzech przysypiających studentów, dziadek z fajką w kieszeni marynarki i blondynka z siatką bananów. Pod oknem, naprzeciwko mnie, przycupnął młody mężczyzna, który bez przerwy gapił się na mnie z uporczywością maniaka. Wyglądał na lekkiego półgłupa. Starałam się nie zwracać na niego uwagi, bo ostatnią rzeczą na jaką miałam ochotę, to trafić na kogoś, komu się gęba nie zamyka i tylko czeka, aż ktoś choć raz na niego spojrzy, żeby zacząć dyskusję na pasjonujące tylko dla niego tematy. Ale ile czasu można olewać kogoś, kto po chamsku ciśnie ci się w pole widzenia i rozbieganym wzrokiem jeździ ci po rzęsach?!
Policzyłam w duchu do dziesięciu, dając mu szansę na zmianę obiektu obserwacji, ale widząc, że nie zamierza z niej skorzystać, obrzuciłam go wzrokiem psychopaty i warknęłam:
- Mam masełko na pysku?
Nic… Nadal siedział, gapił się na mnie mało inteligentnie i bezczelnie udawał, że nie słyszał pytania.
- Ma pan może gazetę? – pomachałam do niego odważniej widząc, że nie trafiłam na kogoś wygadanego. - Mógłby pan poczytać o morderstwach w afekcie na tej trasie. Podobno notorycznie giną faceci w średnim wieku, którzy chamsko gapią się na swoje współtowarzyszki podróży. Mogę panu poczytać, jeśli pan chce – uśmiechnęłam się przymilnie.
Facet zamrugał oczami.
- Przepraszam, do mnie pani mówi? – przejechał wzrokiem po twarzach siedzących naprzeciwko niego ludzi.
Poczułam, że spokój, którego szukałam w tej podróży, został na mijanej właśnie stacji. Zachciało mi się palić, a ponieważ nie miałam ze sobą papierosów, z miejsca znienawidziłam tego typa z wytrzeszczem, który wprawił mnie w nerwowe zgrzytanie zębami.
- Nie! Uczę się roli na pamięć! – warknęłam. – Ja bardzo pana proszę, niech pan zmieni obiekt zainteresowań, bo się kompleksów nabawię – spróbowałam „na biednego misia”.
- To chyba jakieś nieporozumienie. Pani wie…
- Wiem, wiem – przerwałam mu zniecierpliwiona, przeklinając w duchu, że nie kupiłam papierosów na dworcu. – Wszystko wiem. Ja wiem i pan wie, i wszyscy wiedzą, tylko, że to nic nie zmienia, bo pan nadal zawzięcie się na mnie gapi!
- Tak, ale… - starała się przebić przez mój jazgot.
- Jezu!!! – miałam piekielną ochotę, żeby już nawet oddychać przestał. – Czy ja panu coś złego zrobiłam?! Przecież ja pana nawet nie znam! Może jestem podobna do kogoś, kogo pan nie lubi i dlatego tak mnie pan katuje?! Ja naprawdę jestem porządnym obywatelem. W miarę regularnie płacę podatki, ustępuję w autobusach miejsca staruszkom i nie używam kosmetyków testowanych na zwierzętach. Wie pan co? Nawet kota mam i on naprawdę mnie kocha. Więc błagam, niech pan zajmie się kimś innym, bo na mnie naprawdę szkoda czasu.
- Ale ja się panią nie zajmuję – uśmiechnął się lekko. – Jestem niewidomy… Ale gdybym tylko mógł panią zobaczyć, myślę, że wrażenie byłoby niesamowite.
Siedziałam z rozdziawionym dziobem i starałam schować się w szparę między siedzeniami. Ostatni raz czułam się tak głupio, gdy w skutek pocztowej pomyłki w telegramie, pojechałam do znajomej na ślub jej ojca i składając gorące gratulacje dowiedziałam się, że impreza – owszem – jest, ale nie z okazji jego ślubu, a pogrzebu.
Patrzyłam teraz z głupią miną na mojego rozmówcę, po którego twarzy wyraźnie można było poznać, że święci rozkoszne triumfy i bawi się jak nigdy dotąd.
- Jest tam pani jeszcze? - zaśmiał się serdecznie i pomachał w moją stronę.
- A przestanie się pan cieszyć, jak sobie pójdę? – gorąco mi się robiło, kiedy patrzyłam na ludzi w przedziale, którzy najwyraźniej bawili się nie gorzej od niego.
- I czego tak wyginacie te głupie gęby?! Nosy w gazety, bo pozabijam! A pan niech się tak nie cieszy, bo i tak pana nie lubię! Przez pana chce mi się palić – odruchowo pokazałam mu język.
Zaśmiał się, ale ku mojej ogromnej radości odwrócił twarz do okna i przez resztę podróży jeszcze tylko raz miał najwyraźniej zamiar mnie zagadnąć, ale słysząc mój jęk, po chwili namysłu zrezygnował.
Dopiero przed samym wysiadaniem, kiedy wszyscy zaczęli już szykować się do wyjścia, uśmiechnął się uprzejmie i rzucił w moim kierunku.
- Czy w ramach zadośćuczynienia, szanowna pani mogłaby pomóc mi zdjąć torbę z półki?
- Dla pana wszystko, tylko niech pan nie prosi, żebym za niego wyszła, bo terminarz mam zapchany na najbliższe czterdzieści pięć lat – odgryzłam się bez najmniejszych oporów. – Czy to to? – postawiłam przed nim zielony plecak.
- Pewnie tak, jeśli jest zielony, ortalionowy i nie wystaje z niego plan miasta.
Cmoknął w moją stronę.
- Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy. Wierzę, że jest pani równie piękna, jak sympatyczna. Proszę mi zapisać swój adres. Jeśli go odczytam, na pewno panią odwiedzę – zadowolony był z siebie jak diabli.
Wysiadłam z pociągu podminowana jak rzadko. Na peronie czekała na mnie mama ze swoim kundlem.
- Po co zabrałaś ze sobą tutaj tego szczura?! – zaczęłam wyżywać się na Bogu ducha winnej kobiecie. – Mówiłam ci, że wygląda jak tandetna atrapa mamuta i wstyd mi z nim po ulicy chodzić!
- Ty wcale lepiej nie wyglądasz, a łazisz za mną ponad dwadzieścia osiem lat! – mamusia nie miała zamiaru pozostać mi winna.
Przywitałam się z nią chłodno i raczej z obowiązku niż z przyjemności cmoknęłam ją w policzek. Na łaszącego się przy moich nogach psa nie zwracałam najmniejszej uwagi.
- Albo masz okres, albo ci obrazy nie idą – mamusia bez specjalnego zaangażowania udawała zainteresowanie moją osobą.
- Myślałam, że mam kretyna w przedziale, ale wyjaśniło się, że to ja nie jestem najzdrowsza – mruknęłam w odpowiedzi i w kilku słowach przedstawiłam jej minioną podróż. – Masz papierosy? – wysapałam w kierunku matki magiczne słowo.
- Nie palę. Ojciec też rzucił, dwa miesiące temu – poklepała mnie dobrodusznie po ramieniu. – Nie martw się. Tatuś robi nam dzisiaj obiad. Po takim żarciu przez rok nic do ust nie weźmiesz… Świrek! Chodź tutaj! – zawołała na psa, który właśnie sikał jakiemuś facetowi na walizki.
Do domu dotarłyśmy przed wieczorem. Od progu wiadomo było, że dzisiaj ojciec gotuje. Smród spalenizny rozchodził się na pół ulicy. Zastałyśmy go oczywiście w kuchni, pochylonego nad wielkim dymiącym garem. Wstrzymując oddech zajrzałam mu przez ramię. Bulgocząca maź, z grubsza przypominała duszone grzyby wymieszane z bigosem. Kolor tego był iście nieziemski. Widząc swój niedaleki posiłek, odruchowo zaczęłam się modlić.
- Tatusiu… czy to jest żarcie dla Świrka?
Ojciec wynurzył głowę z gara, przejechał mi pieszczotliwie widelcem po włosach i uradowany wskazał głową na garnek.
- Rosół! Mówię ci, mała, palce lizać! Spróbuj tylko! – pomajtał chwilę łyżką w naczyniu, zaczerpnął trochę bulgoczącej papki i podsunął mi ją pod nos.
- Rączki! Muszę najpierw umyć rączki! – rzuciłam krótko i wyskoczyłam z kuchni
- Jest jakaś szansa na Mc Donalda? – popatrzyłam błagalnie na matkę, która w korytarzu rozsupływała psu obrożę. Byłam w stanie nawet przytulić się do niej, żeby mnie tylko stąd zabrała.
Ona tylko uśmiechnęła się szeroko.
- Możesz tylko pomarzyć. Ojciec siedzi w tym bagnie od rana i prędzej sam nas zeżre, niż wypuści z domu bez zjedzenia jego mikstury.
Po jej słowach wyszłam do łazienki i gdybym mogła, to spędziłaby tam resztę mojego nędznego życia. Siedziałam w niej chyba z pół godziny, póki ojciec nie zaczął się odgrażać, że jak nie wyjdę, to wyważy drzwi i siłą mnie stamtąd wyciągnie.
- Zawsze były z tobą kłopoty przy jedzeniu – narzekał, kiedy siedzieliśmy już przy stole nad dymiącymi talerzami dziwnie pulsującej mazi. – Pewnie dlatego tak mizernie wyglądasz. Ale przez te dwa urlopowe tygodnie podtuczę cię jak należy.
Z miejsca postanowiłam, że wracam do siebie następnego dnia, najwcześniejszym pociągiem, jaki tylko uda mi się złapać w tej norze.
- Opowiedz nam trochę, jak tam żyjesz w wielkim mieście – mama starała się stworzyć domową atmosferę. – Jak twoje prace?
- Mam wspaniały dom, co tydzień spotykam się z innym facetem, pieniędzy mam jak lodu, a kota zamieniłam na najnowszy model porshe. Jestem tak bogata, że chętnie zaproszę was dziś do knajpy – łapałam się czego tylko mogłam, żeby ten rosnący w oczach talerz zniknął mi z pola widzenia.
Tatuś chętnie pochwycił temat.
- Jak zjemy obiad, możemy pójść na spacer.
- Jak zjemy obiad, to już nigdy nigdzie nie pójdziemy, tylko nas stąd wyniosą – mruknęłam do siebie pod nosem. – Wiesz, tato, ja rosół najbardziej lubię na zimno. Poczekam, aż ostygnie – i nie czekając na jego odpowiedź, uciekłam na korytarz, złapałam plecak, z rozmachem trzasnęłam drzwiami i tyle mnie widzieli.
Przez cztery godziny wałęsałam się po okolicy, odwiedzając moje stare kąty, które teraz już nie były wcale stare i zupełnie nie przypominały moich. Wszędzie powyrastały nowe domy, sklepy i zwykłe, odrażające żłopalnie piwa, w których siedzieli faceci podobni do mojego ojca – szarzy, jakby powycinani z jednego, tego samego szablonu. Zrobiło mi się naprawdę smutno.
Do domu wróciłam zdrowo po północy. Światła były wszędzie pogaszone tylko w salonie paliła się mała, stołowa lampka. Zajrzałam do pokoju. W fotelu, czytając gazetę, siedziała matka.
- Czemu jeszcze nie śpisz? Jestem już dużą dziewczynką, nie trzeba na mnie czekać. Poza tym nie mam pieniędzy, żeby sobie pobalować – wzruszyłam ramionami. Zdjęłam buty i weszłam do pokoju.
Matka nie podniosła nawet głowy znad gazety.
- Świrek zjadł twoją zupę i dostał takiej sraczki, że muszę go co pięć minut wypuszczać na dwór, bo inaczej jutro nie dokopiemy się do dywanu.
Ziewnęła szeroko.
- W lodówce zostało jeszcze trochę tego pysznego dania, jeśli byś chciała pobiegać ze Świrkiem.
- Jeśli nie odstawisz ojca od garów, to wyjeżdżam jeszcze w tym tygodniu. Przyjechałam tu odpocząć, a nie dobijać się do reszty. W domu nam się z kotem nie przelewa, ale w porównaniu z tym, co ty tu przechodzisz z kulinarnym talentem taty, to ja żyję niemal po królewsku – popatrzyłam na nią współczująco. – Jak twój żołądek wytrzymuje takie odpady toksyczne?
- Ja się trzymam, ale jak widzisz pies jest już na wyczerpaniu nerwowym. Chociaż dzisiaj i tak nie było najgorzej. Ty poczekaj, aż on zrobi spagetti. Jak ciepnęłam kiedyś takim makaronem w ścianę, to dopiero po miesiącu dało się go oderwać i to dopiero z tynkiem. Nie wiem, co on tam wrzuca do tego garnka, ale chyba wolę żyć w nieświadomości.
- Dom wariatów – skwitowałam krótko.
- Może ty nam coś jutro ugotujesz? - zaproponowała.
- Niestety, talenta kulinarne odziedziczyłam po ojcu – uśmiechnęłam się kwaśno. - Gotuję tak genialnie, że jedynym życzeniem mojego kota, jakie wypowiada każdej Wigilii, jest gorąca prośba, żebym nie dotykała się do garów.
Zdjęłam sweter i rozłożyłam się na kanapie. Matka posiedziała ze mną chwilę, póki nie pojawił się Świrek z wyraźną potrzebą fizjologiczną. Wypuściła go na dwór, potem poszła do kuchni i przyniosła kawę.
- Nie myślisz czasem, żeby tu wrócić? Cisza, spokój…
- …ojciec przy garach i rozwijająca praca w szwalni – dokończyłam, wyliczając rozrywki rodzinnego miasteczka.
- Aż tak jest ci tu źle?
- Tak samo, jak tam, tylko, że to są inne kategorie – widziałam, że matka tylko czeka na dobry moment do awantury. – Słuchaj, wałkowałyśmy to już wiele razy. Każdy żyje, jak potrafi. Nie ma porównania: tu czy tam. Tu jest ciężko, tam też. Robię, co mogę, żeby utrzymać się z malarstwa. Udaje mi się to, ale dobrze wiesz, że nie śpię na pieniądzach. Gdyby tak było, co miesiąc przysyłałabym ci fundusze na zdrowe żywienie.
Wstałam i przeciągnęłam się mocno.
- Idę spać. Jutro chcę odwiedzić kilku znajomych. Błagam cię, powiedz ojcu, żeby nie robił mi śniadania. Zjem coś na mieście.
Ziewając poszłam do siebie.
Kiedy wstałam około 9:00, na stole w kuchni czekało na mnie śniadanie i liścik od ojca: „Mała. To dla ciebie. Kup makaron, zrobię dziś spagetti. Stary”. Na talerzu leżało coś, co chyba miało być jajecznicą. Starając się na nią nie patrzeć, żeby nie popsuć sobie apetytu na resztę dnia, wyrzuciłam ją do ubikacji i dokładnie spuściłam wodę, starannie zacierając wszelkie ślady mojego niecnego występku.
- Będę wieczorem – rzuciłam do matki, która w ogródku przekopywała jakieś zielsko. – Powiedz ojcu, że zjem jego obiad jak wrócę, niech broń Boże nie czeka z nim na mnie. I nie karm tym świństwem Świrka, chyba że go już nie kochasz – poklepałam psa po pysku w chwilowym przypływie głębokiego współczucia dla jego cierpień.
Wyszłam na ulicę i skierowałam się do centrum. Chciałam odwiedzić znajomego, który podobno otworzył knajpę na jednej z głównych ulic miasta, ale najpierw postanowiłam wstąpić do starej, podupadłej galerii – jej właścicielka była pierwszą osobą, która kilka ładnych lat temu kupiła moje prace, wystawiła je, i właśnie dzięki niej udało mi się stąd wyrwać i wyjechać na stypendium do dużego miasta. Pchnęłam ciężkie drzwi i znalazłam się w innym świecie. Galeria, z zewnątrz szara i niepozorna, w środku przestrzenna i jasno oświetlona, wypełniona była obrazami różnych rozmiarów i mahoniowymi rzeźbami przedstawiającymi ludzkie postacie. Nie zdążyłam zrobić nawet dwóch kroków, kiedy stara pani Ziębicka, wdowa po nauczycielu fizyki, miłośniczka sztuki i mocnych trunków, momentalnie wyrosła przy mnie jak spod ziemi.
- W czym mogę pomóc? Powitała mnie swoją starą formułką, najwyraźniej mnie nie poznając.
- Słyszałam, że macie tu rewelacyjne prace niejakiej Bukowskiej…
- Kogo?
- Zośki Bukowskiej! Mieszkała tu kiedyś, na trzeciej ulicy, koło parku.
- Przepraszam, ktoś wprowadził panią w błąd... Ona wcale nie była rewelacyjna.
- Słucham?…
- Nie pochlebiaj sobie Zośka. Twoje prace są, a przynajmniej były, kiczowate! - Pani Ziębicka roześmiała się serdecznie. – Cieszę się, że cię widzę, artystko od siedmiu boleści!
Uścisnęła mnie serdecznie i zaciągnęła na zaplecze.
- Siadaj – pchnęła mnie lekko na zakurzone krzesło. – O tej porze i tak nikt tu nie przychodzi, więc możemy spokojnie się napić – postawiła na stole kilka butelek wina własnej roboty. – Co słychać w wielkim świecie sztuki? Poznali się na tobie?
- Nie mieli jeszcze tego szczęścia. Wciąż jestem młodym, niedocenionym geniuszem z pustą lodówką.
- Jeśli chodzi o tego młodego geniusza, to mogłabym polemizować, ale głód sprzyja podobno inwencji twórczej – roześmiała się serdecznie podsuwając mi szklankę z trunkiem.
Popijałam sobie powoli i przyglądałam się swojej rozmówczyni. Przez te lata, kiedy jej nie widziałam, postarzała się lekko, ale nie tyle, ile mogłam się spodziewać. Ciągle była tą samą gadatliwą, przekorną kobietą, która paliła tanie cygara i piła jeszcze tańszy alkohol. Ta galeria, którą założyła po śmierci swojego męża, była całym jej światem. Tu spała i tu spędzała większość każdego swojego dnia, wychodząc tylko po to, żeby kupić coś do jedzenia i zapas wszelkich używek na cały tydzień. Kiedy jeszcze tu mieszkałam, często przychodziłam do niej, zamiast iść do szkoły lub siedzieć w domu. To ona zachęciła mnie do tego, żebym odłożyła ołówek i sięgnęła po farby. Nigdy nie chciała mi powiedzieć, skąd tak dobrze zna się na malarstwie, a ja po pewnym czasie po prostu przestałam ją o to pytać. Nie mówiła mi, że będę kiedyś dobrą malarką, ale jednocześnie nie chciała słyszeć o tym, żebym przerwała naukę malarstwa, kiedy ja już naprawdę miałam serdecznie dość jej dogryzań i pouczania. Patrzyłam teraz na nią i przypominałam sobie to wszystko, czego mnie kiedyś uczyła.
- Mam małe mieszkanko, które dzielę z kotem. Z głodu nie umieram, chociaż czasem mój gust przekracza moje możliwości finansowe. Zwłaszcza, kiedy jestem tutaj i ojciec przeprowadza na mnie swoje doświadczenia kulinarne. Udaje mi się, od czasu do czasu, sprzedać kilka obrazów, więc można powiedzieć, że żyję z malarstwa.
Pani Ziębicka uśmiechnęła się lekko pod nosem.
- Nie na to liczyłaś, co? – pociągnęła głęboki łyk ze szklanki i dolała nam obu.
- Na pewno nie na zepsutą pralkę i stare meble, ale przynajmniej robię to, co lubię, więc i tak wyszłam na swoje – za wszelką cenę postanowiłam bronić tego mizernego kawałka własnej niezależności.
- Też tak kiedyś myślałam… - pani Ziębicka smutno patrzyła przed siebie.
- Niech pani tak nie jęczy, bo sobie pójdę. Ma pani przecież tę swoją zaciszną galeryjkę i są ludzie, którzy naprawdę wiele pani zawdzięczają.
- Teraz ty zaczynasz pieprzyć!
- Czegoś się w końcu od pani nauczyłam…
- No, dobra, powiedz mi lepiej czy przywiozłaś ze sobą jakieś swoje prace?!
- Nie ma mowy, nie dam pani po sobie jeździć! Przez te wszystkie lata, kiedy tu przychodziłam, nasłuchałam się tylu rzeczy na temat mojej kreski, że nigdy w życiu już pani nic nie pokażę! – wyszczerzyłam się ironicznie.
- Gdybyś była dobra, karmiłabym cię ptasim mleczkiem!
- Gdybym miała dobrego nauczyciela, samą stać by mnie było na ptasie mleczko!
Zaśmiałyśmy się obie, stuknęłyśmy szklankami i dopiłyśmy wino do końca. Przegadałyśmy jeszcze trzy godziny, rozpamiętując stare czasy i dzieląc się planami na przyszłość. Pewnie siedziałybyśmy jeszcze dłużej, ale trunek się skończył, a i ten, który w siebie wlałyśmy, dawał się lekko we znaki.
Dochodziła 16:00, kiedy wolnym, mało stabilnym krokiem, dotoczyłam się do knajpy Bartka. Usiadłam przy barze i cierpliwie czekałam, aż mnie ktoś łaskawie obsłuży. Po dziesięciu minutach podeszła do mnie młoda kelnerka. Poprosiłam ją o jajecznicę na bekonie, dużą porcję frytek, piwo i właściciela lokalu na deser. Barti, wezwany, pojawił się po kilku minutach i - zobaczywszy mnie - podszedł śmiejąc się rubasznie.
- Ale numer! Bukowska! Gdybyś zadzwoniła, że przyjeżdżasz, poszedłbym do fryzjera! – ściskał mnie, nie zważając na moje rozpaczliwe piski, stłumione jego ramieniem, którym rozgniatał mi głowę o swoją pierś.
- Puść mnie człowieku, bo mi twarz zdeformujesz! Dałbyś mi lepiej coś do jedzenia – starałam się odkleić go od siebie. – Czekam i czekam na to żarcie.
Poszedł na zaplecze i wrócił zaraz z moim zamówieniem.
- Jedz Bukowska, wyglądasz jak ofiara porwania: chuda, zaniedbana, głowa ci się kiwa, oczy wpadły do środka – wyliczał moje wszystkie zalety. – Może napijesz się czegoś mocniejszego?
- Pomalutku. Właśnie wracam od starej Ziębickiej. Wiesz, że ona robi wyśmienite wino.
Bartek przysiadł się do mnie i patrzył jak pożeram jajecznicę.
- Wpadnij dzisiaj wieczorem. Zamknę wcześniej i napijemy się, jak za dawnych, dobrych czasów.
- Ja wcale nie mam zamiaru stąd wychodzić do wieczora – odsunęłam od siebie puste talerze i chwyciłam za piwo. – Będziesz miał mnie na głowie do końca dnia, albo i jeszcze dłużej. Przeniosę się tylko do jakiegoś bardziej ustronnego stoliczka i będę spokojnie uzupełniała płyny, a ty się mną nie przejmuj.
- Wyjrzę do ciebie od czasu do czasu, a w razie czego będę na zapleczu. Fajnie, że przyjechałaś – wstał, poklepał mnie po ramieniu i wrócił do swoich zajęć.
Przez resztę dnia siedziałam w rogu sali i szczęśliwa, że nie muszę uczestniczyć w domowym obiedzie, delektowałam się zwykłym, prowincjonalnym życiem, którego powolne, monotonne tempo napawało mnie względnym optymizmem do życia i wszystkich naokoło. Przez te kilka godzin niemiłosiernie opijałam Bartka i z każdą szklaneczką czułam się coraz lżejsza i szczęśliwsza. Około 22:00 Barti zamknął interes, pokręcił się trochę za barem i przyszedł do mojego stolika z kilkoma butelkami dobrego alkoholu. Postawił je przede mną i ciężko opadł na krzesło naprzeciwko.
- Padam na pysk.
- Podeprzyj go butelką – podsunęłam mu jedną łaskawie.
- Na długo przyjechałaś? – Odkorkował ją i nalał sobie pełną szklankę
- Miałam zostać dwa tygodnie, ale jutro wracam do siebie. Mój żołądek długo nie zniesie twoich trunków i żarcia mojego ojca.
- Wasz pies jeszcze nie zdechł od tych świństw, które on gotuje?
- Jeszcze nie, ale wygląda gorzej ode mnie.
- No, to nie dużo czasu już mu chyba zostało – był miły jak zawsze.
- Wiesz, wiele rzeczy pozmieniało się w tym mieście, ale z ciebie nadal jest wredna świnia. Bartek, jesteś brzydki jak noc, więc bądź przynajmniej sympatyczny – uśmiechnęłam się do niego uprzejmie.
Siedzieliśmy tak do trzeciej w nocy, więcej pijąc jak rozmawiając. Pomogłam mu potem posprzątać bar i nad ranem, chwiejnym krokiem, wróciłam do domu.
Następnego dnia, kiedy zwlekałam się z łóżka koło południa, rodziców nie było w domu, a Świrek spał na werandzie. Rzuciłam na schody nieduży plecak – jedyny bagaż, z jakim tu przyjechałam i usiadłam obok psa.
- Jak tam, stary, zjadłeś swoje spagetti? Chyba nie… - zobaczyłam, że pies podniósł głowę usłyszawszy mój głos.
Poklepałam go po kudłatym łbie.
- Wiesz co? Ty naprawdę wyglądasz jak stary, wyleniały mamut. I do tego cholernie wychudzony. Nie daj się! – wygrzebałam z kieszeni gumę do żucia, dałam mu i rozejrzawszy się wokoło, czy wszystko zabrałam, poszłam na dworzec kolejowy.
Nie było kolejek, bilet kupiłam bez problemu. Do odjazdu mojego pociągu miałam jeszcze całą godzinę, kupiłam więc w kiosku gazetę, papierosy, paczkę chipsów i poszłam na swój peron. Rozsiadłam się wygodnie na jednej z ławeczek i już miałam zabrać się do czytania, kiedy jakiś facet spoczął obok mnie, nieszczęśliwie padając zadem na moje chipsy.
- Jezu! Człowieku! Gdzie masz o… - spojrzałam na niego i zdrętwiałam. – Ja chyba jednak musiałam pana kiedyś bardzo skrzywdzić…
Obok mnie, roześmiany, siedział niewidomy facet z pociągu, którego poznałam jadąc do rodziców.
- Aaa, witam, witam. Jakże się cieszę – udał, że chce się do mnie przysunąć. – Uwierzy mi pani, że się za panią stęskniłem?
- Jasne – parsknęłam. – I pewnie chce mi pan jeszcze gazetę poczytać.
- Od czego zacząć?
- Od ogłoszeń matrymonialnych – wypaliłam bezczelnie i położyłam mu gazetę na kolanach.
Wziął ją do ręki, otworzył i płynnym głosem zaczął czytać kolejne oferty. Dobrze, że siedziałam, bo w innym przypadku padłabym trupem u nóg tego faceta. Po pierwszym osłabieniu dostałam szału:
- Niech pan weźmie tyłek z moich chipsów – poderwałam się gwałtownie, wyszarpnęłam mu je spod siedzenia i złapałam za plecak. – Gazetę może pan sobie zatrzymać, może trafi tam pan na jakąś ofertę dla siebie, a mnie proszę zostawić w świętym spokoju. Mam na pana cholerne uczulenie! – odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w drugi koniec peronu. Nie zdążyłam już usłyszeć, co mi odpowiedział, jednak po kilkunastu minutach, kiedy weszłam do pociągu, dowiedziałam się, że wspomniał tylko o biletach we wspólnym przedziale. Wracając do domu, za każdym razem, kiedy czułam, że natarczywie gapi się na mnie, przyrzekłam sobie solennie, że następnym razem wykupię dla siebie cały przedział.
Ostatnio edytowano Wt, 10.02.2009 22:28 przez riv-er, łącznie edytowano 1 raz
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 22:21

aaaa...
wrrrr....
sama to po latach przeczytałam i widzę zasadniczy błąd w tworzeniu postaci.
kto go zobaczy, ten ma u mnie lampkę wina!
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez ZENOBIA Wt, 10.02.2009 22:48

jak dużą lampke ? jakie wino ? co do wina ?

:roll:
odniosłam sie.
Avatar użytkownika
ZENOBIA
 
Posty: 3139
Dołączył(a): Cz, 30.10.2008 17:35

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 22:53

wino dobre.
wedle gustu.
do wina rozmowa.
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez ZENOBIA Wt, 10.02.2009 22:56

a co zmienilas po moim poscie ? 8)
odniosłam sie.
Avatar użytkownika
ZENOBIA
 
Posty: 3139
Dołączył(a): Cz, 30.10.2008 17:35

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 22:57

nic.
bo nie pokazałaś mojego błędu.

mówiłam o nagrodzie.
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez ZENOBIA Wt, 10.02.2009 22:58

a nie...nie po moim....spoko Riv ...tak sie kontrolnie spytalam :mrgreen:
odniosłam sie.
Avatar użytkownika
ZENOBIA
 
Posty: 3139
Dołączył(a): Cz, 30.10.2008 17:35

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo Wt, 10.02.2009 23:05

hmmm...
poprzednie3mi się bardziej podobał y:) choć przy wszytskich uśmiałem sie setnie
co nie zmienia faktu że nie byłem w stanie żadnego przeczytac bez skakania po akapitach, albo chocby walki z tym...
- brakło mi sił na czekanie co bedzie dalej :))))))))
nie chcę byc jakimś słodzikiem. ale bardzo fajne pisanie. takie z werwą, naprawdę momentami nie byłem w stanie sie skoncentrować na słowach - tak chciałem sie dowiedziec co dalej...
choć to ostatnie juz niebyło tak soczyste :(

chodziło Ci o to że niewidomy omiatał wzrokiem oczy? bio jak nie, to musze jeszcze raz już, na spokojnie przeczytać :D
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 23:29

dzięki, ale nie.

chodzi mi o stricte techniczne podejście do budowy postaci.
i to nie tylko w tym rozdziale, ale w każdym z nich.
szukajcie dalej.
:)
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo Wt, 10.02.2009 23:33

nawet nie bede :)
nic mnie nie razi (no może z wyjątkiem tegoże chciałbym być tak męski jak bo :lol: haterka :lol: :lol: :lol: )
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 23:39

jeju.
w następnym rozdziale ubiorę ją w sukienkę i dodam subtelności.
te poprzednie cztery były napisane parę ładnych lat temu, kolejny będzie powstawał na bieżąco.
skoro nie widzicie błędu to tylko się cieszyć. i chyba nie powinnam Wam go palcem pokazywać ;)
kolejne rozdziały będą już go pozbawione, więc może wtedy zauważycie :)
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez ZENOBIA Wt, 10.02.2009 23:45

a to te rozdzialy trzeba czytac ???? ...kurde...myslalam ze my se tak gadamy ...niezobowiazujaco :shock:

okna ...wino...te sprawy
odniosłam sie.
Avatar użytkownika
ZENOBIA
 
Posty: 3139
Dołączył(a): Cz, 30.10.2008 17:35

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Wt, 10.02.2009 23:50

wedle gustu ;)
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo Wt, 10.02.2009 23:55

Zeniu :) ten z dedykacją trzeba, reszte olej, bo to samo, ona głodna obrazy niedocenione a faceci tylko ją wkużają i wkużają

Riv, i co obrazy zaczęły sie sprzedawać?
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez ZENOBIA Śr, 11.02.2009 00:04

ok :wink:
odniosłam sie.
Avatar użytkownika
ZENOBIA
 
Posty: 3139
Dołączył(a): Cz, 30.10.2008 17:35

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo Śr, 11.02.2009 00:16

bez przesady :)
zaraz sukienka....
tak sobie napisałem zadnych nacisków nie było :wink: :lol:
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Śr, 11.02.2009 17:21

a ja jeszcze nie wiem, czy obrazy się sprzedawać zaczną, czy laska będzie nadal żyła powietrzem.
myślę, że na dniach się dowiem :lol:
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo Cz, 12.02.2009 19:52

:D
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez riv-er Cz, 12.02.2009 19:59

no i się wyszczerzył
:lol:
riv

'Nie umrzesz za mnie, więc nie mów mi jak mam żyć...'
Avatar użytkownika
riv-er
 
Posty: 173
Dołączył(a): Wt, 13.01.2009 22:08
Lokalizacja: Kraków

Re: 'Bez-barwnie' 4

Postprzez nemo So, 21.02.2009 15:35

no i jak ? powetrze tuczy?
300 dni później. wszystko było tak samo....
wszystko się zmieniło. i to był konstans.
Avatar użytkownika
nemo
 
Posty: 5282
Dołączył(a): Pt, 26.10.2007 21:01
Lokalizacja: Milano Parano

Następna strona

Powrót do Wasza twórczość



cron