Ostatni turnus

Tutaj publikujcie swoje opowiadania, scenariusze, felietony, rysunki itp

Ostatni turnus

Postprzez alsi79 Wt, 02.04.2013 22:19

1.
Początek nowego turnusu nie zapowiadał nic nadzwyczajnego. Ostatnie dwa tygodnie pracy, ostatnie dni nad morzem. Każdy z pracowników ośrodka myślami był już w domu. Tam przynajmniej ma normalne warunki mieszkalne, a nie pokój z dużym plastikowym oknem, podłużnym, drewnianym stołem i niewygodnym łóżkiem, pamiętającym czasy Edwarda Gierka.


Początek jesieni. W powietrzu jeszcze czuć lato, chociaż słońce zachodzi już nie o dwudziestej drugiej lecz parę minut po dziewiętnastej. Popołudnia szybko zmieniają się w wieczory, a ciężkie, granatowe i fioletowe chmury wyznaczają pory schodzenia się gości na kolację i powolne ich przymierzanie do snu.

Ten wieczór, trzeciego września dwa tysiące dziesiątego roku, snuł się powoli. Po godzinie dziewiętnastej na portierni odbywała się zmiana recepcjonistek. Panie, sekretnym szeptem, przekazywały sobie istotne informacje dotyczące ilości pieniędzy w kasie, usterek jakie zostały do naprawienia podczas nocnej zmiany. Zapalano wiszące, ciężkie lampy przyczepione do sufitu mosiężnymi łańcuchami. Skutecznie oświetlały cały, kwadratowy hol, wyłożony szaro-sinawym kamieniem, który w zależności od promieni światła przechodził w biały. Na ustawionych pod ścianą kremowo-brązowych kanapach siedziało kilka osób w różnym wieku. Niektórzy palili papierosy, inni sprawdzali coś w internecie, trzymając laptopy na kolanach. W około roznosiło się „buczenie" maszyny do kawy, która zagłuszała nawet uderzenia kija o bille.

Około dwudziestej przez holl przeszło dwóch mężczyzn z wielkimi, czarnymi torbami. Wyglądali niczym bohaterowie filmu pt. „Blues Brothers". Panowie, w wieku około 45 lat, skręcili przez szklane drzwi i udali się w stronę wielkiej jadalni. Tam na jednej części poustawiano już stoliki. Każdy z wchodzących gości otrzymywał kieliszek z szampanem made in Biedronka, a dzieci częstowano soczkami w kartoniku. Ludzie zajmowali miejsca przy stolikach, a muzycy rozkładali ograny, układali obok siebie kolekcję gitar. „Techniczny" biegał miedzy nimi podłączając mikrofony. Kelnerki dostawiały ostatnie, brakujące talerzyki z okrągłym, czekoladowym ciastkiem; zbierając jednocześnie zamówienia na kawę, herbatę. Wieczorek powitalny zaczął się planowo.

2.

Witamy państwa w imieniu naszego ośrodka. Mamy nadzieję, że milo spędzicie tu czas. A teraz zaśpiewajmy „Sto lat", tak na dobry początek... -

Pani Joanna kończąc powitanie, zaintonowała pierwsze dźwięki przyśpiewki. Niektórzy z zaproszonych wtórowali fałszującym muzykom. Kilka minut później sala zapełniła się parami dobranymi mniej lub bardziej przypadkowo. Uczestniczące w turnusie rehabilitacyjnym dzieci nie były gorsze od starszyzny, której członkowie mogli by być ich dziadkami, pradziadkami. Bawiły się grzecznie w kółeczku, nie zwracając uwagi na swych opiekunów.

Personel wierzył, że limit złych zdarzeń w tym sezonie już się wyczerpał. Każdy z nich dobrze pamiętał, kiedy uczestniczka pierwszego, czerwcowego turnusu na sygnale wywieziona została do pobliskiego szpitala. Tam wszczepiono jej endoprotezę biodra. Pech chciał, iż po powrocie z rehabilitacji przepadł wyczekiwany przez nią termin wymiany stawu, tyle że w kolanie tej samej nogi. Zdarzeniem, które na pewno zapamiętali, było przypadkowe wbicie kolonistce widelca w oko. Stało się to podczas ogniska. Wezwana „Erka" znowu odjechała na sygnale. Z niemałymi emocjami pracownicy przeżywali też zdarzenie poprzedzające powitalny wieczorek. Właśnie wtedy nieomal umarł na obrzęk płuc inny mieszkaniec ośrodka. Zdołał zejść do portierni ze swego apartamentu na piątym piętrze i stracił przytomność. Na szczęście udało się go przywrócić do świata żywych.

Mniej więcej w połowie zabawy muzyka przestała grać. To raczej jest normalne, przecież muzycy też muszą zjeść ciasto i odpocząć. Jednak ta cisza trwała dłużej niż zwykle. Na holl wybiegła pani Joanna. - Karetkę, karetkę wezwijcie.......- wydusiła z siebie, po czym wróciła do nerwowego chodzenia po jadalni.

W trakcie trwania reanimacji z sali wypraszano oszołomionych ludzi. Jakaś kobieta znieruchomiała w jednym z rogów sali. Szybko otwierano pozostałe okna. Starszy człowiek leżał nieopodal stolika. Ośrodkowy lekarz rytmicznie uciskał jego klatkę piersiową, wykonywano też wdechy a co kilka minut pomiar ciśnienia... Karetka nie nadjeżdżała.

Wzrok umierającego człowieka był nieobecny. Jakby przebijał ściany, i oddalał się w przestrzeń, gdzie jakiekolwiek przeszkody fizyczne nie mają znaczenia. Zielono - szare oczy straciły błysk życia. W pewnej chwili o sobie dała znać fizjologia. Jednak walka ze śmiercią trwała nadal. Przyjechała karetka, a w niej lekarz, który jedynie wystawił akt zgonu. Niektórzy ludzie zdążyli pójść do swoich pokoi, chociaż paru z nich stało na półpiętrze, zerkając na dół przez wielka szybę.

Dochodziła dwudziesta trzecia. Ciało mężczyzny, wsadzono w czarny worek, i położono na stole do masowania. Nieboszczyk przeniesiony został do jednego z wolnych pokoi na parterze. Ciszę, której towarzyszył niepokój w oczekiwaniu na rodzinę, nieudolnie rozpraszało radio. Niektórzy z siedzących na holu pracowników wpatrywało się w jeden punkt, inni nerwowo żartowali, ktoś przyszedł zapytać o pozostałe na sali jedzenie. W tej ciszy przychodziły refleksje.

Szczęście w nieszczęściu, że stało się to w miejscu publicznym, a nie podczas zabiegów. Wizje przesłuchiwania przez policję, prokuratorskiego śledztwa i zarzutów, oczekiwania na wyniki sekcji zwłok, przez chwile pojawiły się w umysłach ludzi mających kontakt z umarłym.

Dopiero po kilku chwilach ta śmierć nabrała dla nich wymiaru duchowego. Stała się obrazem bezradności, ale i paradoksalnie wolności oraz spokoju dla tego Pana. On podobno przeczuwał odejście. Tego samego dnia przyszedł na jadalnie prosząc o kartę, którą każdy z gości przynosi po zameldowaniu. Na jej podstawie wyznacza się miejsce przy którymś ze stolików. Pan swą prośbę umotywował faktem...że, gdyby coś mu się stało, będzie wiadomo, kogo powiadomić... Intuicja, a może przypadek.

3.

Nad ranem rodzina odebrała ciało. Ta noc dla każdego była ciężka, nie wyłączając personelu i gości. Następowało oswajanie szoku wynikłego z nierealności sytuacji. Chyba każdemu, kto był jej świadkiem, towarzyszyła chwilowa strata poczucia bezpieczeństwa zarówno psychicznego jak i fizycznego.

Jeśli ktoś przeżył nagłe odejście najbliższej osoby zna senne wyrzuty sumienia, powtarzające się sekwencje scen śmierci, które dodatkowo pobudzone i pokrzywione są przez wyobraźnię. Naturalnym jest półsen przy zapalonym świetle, by po otwarciu oczu, zobaczyć jasną ścianę. Włączone radio odpędza myśli, jednocześnie utrudniając zaśniecie. To takie niby odpychanie samotności, kiedy bardzo daleko są najbliżsi, którzy mogliby w tej sekundzie przytulić. W człowieku toczy się walka miedzy zmęczeniem psycho-fizycznym, logiczną oceną sytuacji, a pieprzonymi, własnymi emocjami i wspomnieniami. Pojawia się lęk przed ponownym przechodzeniem stanów, z którymi pozornie człowiek sobie poradził.

Stąd bzdurą jest stwierdzenie, że co nas nie zabije, to wzmocni. Gówno prawda. To tylko szok jest mniejszy, ale wszystkie emocje i obrazy z przeszłości wracają. Nagle jedynym marzeniem jest, by wygodny apartament zmniejszył się do rozmiarów własnego łóżka, będącego najmniejszą, najintymniejszą przestrzenią życiową. Każdy niezagospodarowany metr pokoju zwiększa rozmiar wszechogarniającej pustki.

Myśli kotłują się między dwoma biegunami: zostać - wyjechać. Pojawia się irracjonalny strach przed wykonaniem pacjentom zabiegu, bo co jeśli podczas niego ktoś umrze?

4.

Na drugi dzień ludzie nie potrafili znaleźć sobie miejsca. Rozpoczynali rozmowy i w pół je ucinali. Jedni chcieli rozmawiać, inni tłumili emocje w sobie. Podczas śniadania ogłoszono minutę ciszy. Personel mimo zmęczenia działał na adrenalinie. Zbliżała się sobota, a potem minęła niedziela. W poniedziałek, po niedzielnym ognisku, życie bez sentymentu wróciło do normy.
alsi79
 
Posty: 1
Dołączył(a): Wt, 02.04.2013 22:08





Powrót do Wasza twórczość